Zespół Szkół Społecznych im. Adama Mickiewicza w Jaśle

38-200 Jasło ul. Niegłowicka 174

tel. 13 445 94 41

zssjaslo@interia.pl
Jesteś tutaj: Start / Świat ucznia / Czwartaki

Czwartaki

Czwartoklasiści tworzą wesołą gromadkę, a jest ich niemało, bo siedemnaścioro, osiem dziewczynek i dziewięciu chłopców. Przez ostatnie trzy lata mieszkali w przytulnym domku na niewielkiej polanie w środku lasu. Opiekowała się nimi pani Anetka, która cierpliwie i mozolnie uczyła ich czytać, pisać rachować, malować, wycinać i wiele innych przydatnych umiejętności. Czwartaki, jak przystało na morowych uczniów, raz lepiej się przykładali do nauki, raz gorzej, dlatego różnie to z nimi bywało podczas lekcji.

 Tak to już w życiu bywa, że coś się zaczyna, to musi się kiedyś skończyć i nadeszła chwila rozstania z sympatyczną panią Anetką. Opiekunka pomogła spakować każdemu z podopiecznych plecak na drogę, jeszcze raz przekazała wskazówki, jak dotrzeć do szkoły, udzieliła mądrych rad i przestróg. Na koniec mocno uściskała wszystkich i ze łzami w oczach pomachała im na pożegnanie, stojąc na ganku swego domku.

Gromada czwartoklasistów ruszyła ścieżką prowadzącą w las. Na samym przedzie kroczył najwyższy z chłopców, czyli Alan, tuż za nim szła Karolina i bacznie obserwowała drogę, pilnując, by nie pomylili skrętu i nie zboczyli z trasy. Wszyscy szli ociężałym krokiem, ze zwieszonymi głowami, niektórzy ukradkiem ocierali łzy i dyskretnie pociągali nosami. Kilka dziewczynek zerkało za siebie, by spojrzeć na drewnianą chatkę, która stawała się coraz mniejsza. Kiedy wyszli na wzniesienie i zbliżyli się do skraju lasu, Karolinka zatrzymała się, obróciła za siebie i powiedziała do Alana:

- Zaczekaj chwilę.

Chłopak i reszta załogi spojrzeli na maleńki już budynek i zapadła głęboka cisza. Wydawało się, że nawet ptaki przestały śpiewać i wiatr nieco ucichł. Trwali tak wszyscy w bezruchu, po czym odezwał się przewodnik:

- Musimy iść, bo nie zdążymy przed zmrokiem. – I ruszył przed siebie.

            Karolinka przyspieszyła kroku, by dogonić Alana, za nią w podskokach i uśmiechem na ustach pobiegł Piotruś, co wytraciło z zadumy Oliwkę, która obiecała pani Anetce, że będzie pilnowała Piotrusia podczas drogi przez las. Kolejno ze stoickim spokojem i kamienną twarzą szła Julcia, druga Karolinka oraz Ernest zerkający niepewnie na lewo i prawo. Dalej flegmatycznie ruszył, trącony uprzednio w łokieć przez Mikołaja, Bartek, a tuż za nimi Daniel dziwnie spokojny. Marlenka smutnie patrzyła w dal, nagle potrzasnęła głową, aż się zwichrzyła jej grzywka i raźnym krokiem ruszyła do przodu. Usta się jej lekko rozchyliły w uśmiechu, gdyż nie miała ona w zwyczaju zbytnio się czymś zamartwiać. Podobnie uczyniła Wiktoria i Ola, bo nie chciały zostać w tyle. Ze stanu melancholii nagle obudził się Szymon i zorientowawszy się, że jest na tyłach, pospiesznie pomaszerował w stronę Alana i Karoliny. Pochód zamykali dwaj chłopcy o tym samym imieniu, Kuba niższy i Kuba wyższy, ich zadaniem było pilnować porządku na końcu grupy. Jeden z nich głośno chrząknął, by zwrócić na siebie uwagę Antosi, ale znana z nadmiernej egzaltacji dziewczynka nadal patrzyła ze smutną miną na ich dawne lokum.

- Chodź, Antosiu, to nic nie da. Musimy iść.- Mówiąc to, Kuba, ten niższy, dotknął lekko jej ramienia. Dziewczynka zadrżała delikatnie, westchnęła jeszcze kilka razy, spuściła głowę, powoli minęła chłopców i dołączyła do grupy. Kuba zerknął wymownie na towarzysza i skinieniem głowy nakazał mu ruszać dalej. I tak oto nasza gromadka weszła do gęstego, ciemnego lasu, by dotrzeć do szkoły. Wiedzieli o niej jedynie to, co opowiadała im pani Anetka. Czuli, że czeka ich ogromne wyzwanie, że wiele trudu i wysiłku będą musieli włożyć w dalszą edukację, ale najpierw trzeba tam bezpiecznie dotrzeć.

            Szli zatem i szli jedną godzinę, potem drugą, zrobili sobie krótki postój, zjedli kanapki, które przygotowała im ukochana opiekunka. Pachniały one domem, dlatego każde z nich westchnęło z rozmarzeniem. Niektórzy przypomnieli sobie jakieś wydarzenie z pobytu w domku, takie wesołe albo smutne, albo pełne grozy. Po czym powędrowali dalej, aż usłyszeli szum. Przyspieszyli i nagle przed ich oczami wyłoniła się rzeka, a właściwie górski potok, pełen kamieni i głazów. To woda tak szumiała, gdyż prąd był dosyć silny, choć szerokość rzeki nie była imponująca. Wszyscy stanęli na brzegu i zerknęli w lewo, zobaczyli niewysoki, ale zjawiskowy wodospad, który powodował, że woda była spieniona, więc wokół rozbryzgiwały kropelki, tworząc bryzę. Widok zapierał dech w piersiach. Popatrzyli w prawo i nagle wyższy Kuba powiedział:

- O rany! Gdzie jest most?! Jak przedostaniemy się na drugi brzeg?!

            Wszyscy struchleli. Ale druga Karolinka szybko oprzytomniała, a zobaczywszy strach w oczach Wiktorii, czym prędzej powiedziała swym delikatnym głosem:

- Przecież coś wymyślimy.

- Pewnie, że wymyślimy – poparł ją Daniel – przecież jest nas dużo.

            Wtedy do akcji wkroczyła Ola, która już chwilę temu zauważyła nieopodal rosnący szczaw. Zakomunikowała, że ugotuje zupę szczawiową, ale muszą jej pomóc. Marlenkę i Wiktrorię wysłała, by pozrywały rośliny. Danielowi i Ernestowi kazała nazbierać chrustu, by rozpalić ognisko. Sama wyjęła z plecaka fartuszek, kociołek i warzywa, które zaczęła obierać. Nieopodal stał Bartek z Mikołajem, który gestykulując, coś opowiadał towarzyszowi, Można było dosłyszeć takie urywki zdań: „A pamiętasz, jak…”. W pewnym momencie Bartek poskrobał się ręką w tył głowy, zamrugał kilka razy powiekami i po namyśle odrzekł: „Chyba pamiętam”. Po czym flegmatycznym krokiem ruszył pomóc dziewczynkom zbierać szczaw, bo był już bardzo głodny. Mikołaj podążył bezwiednie za nim, nie przerywając swej opowieści.

            Daniel z Ernestem zajęci byli rozpalaniem ogniska. Najpierw ułożyli krąg z kamieni, potem poukładali suche patyki, poszukali zapałek, dołożyli trochę suchej trawy i już po chwili ogień wesoło tryskał. Zaraz też Ola ustawiła kociołek napełniony wodą, wrzuciła warzywa i zamieszała w nim drewnianą łyżką. Szymonowi jego energiczna natura nie pozwoliła stać bezczynnie, podbiegał zatem to tu to tam, a to przyniósł kilka patyków do ogniska, a to zerknął do kociołka, a to usłyszał coś w krzakach i musiał sprawdzić, czy to aby nie wąż. W ruchu zawsze czas szybciej leci, a przecież kiszki już mu marsza grały.

            Nieopodal rzeki na kamieniu usiadł zatroskany Alan, przywołał do siebie jednego i drugiego Kubę, wyjął z plecaka mapę i zaczął ją studiować. Jasno z niej wynikało, że w tym miejscu powinien być most, ale po nim nie było ani śladu. Po chwili dołączył do nich Daniel, a potem jeszcze Ernest. Kilka kroków od grupy stała Karolina i bacznie im się przyglądała, miała zmarszczone czoło, co świadczyło o tym, że intensywnie mad czymś duma.

            Kawałek dalej na spróchniałym pniu usiadła cichutko Karolinka, a po chwili przysiadła się do niej Julcia i obie dziewczynki pogrążyły się w zadumie, nie miały w zwyczaju mówić po próżnicy, a że nie miały nic do powiedzenia, milczały sobie. Zerknąwszy nieco w bok można było dojrzeć Oliwkę, która bacznie coś obserwowała, okazało się, że nie spuszcza oka z Piotrusia, który biegał po polance i łapał motylka o cytrynowych skrzydłach. Oliwka gotowa była w każdej chwili zareagować, gdyby Piotruś znalazł się w niebezpieczeństwie. Była tam jeszcze jedna osoba, siedziała na dużym kamieniu tuż przy brzegu, a była to Antosia. Siedziała i wzdychała, podziwiając cudowny krajobraz, a w jej głowie powoli zaczęły rodzić się różne porównania i epitety, a z nich zaczął tworzyć się wiersz o pięknej kaskadzie, którą miała przed oczami.

            Marlenka i Wiktoria pomagały w gotowaniu, a Mikołaj co rusz zaglądał Oli przez ramię do kociołka i pytał, czy ta zupa to na pewno będzie zjadliwa, bo on ma wątpliwości, czy to zielsko to szczaw. Po chwili kuchareczka straciła do niego cierpliwość i wysłała go po suche konary. Chłopak zastanowił się chwilę i ruszył przed siebie, a za nim podążył Bartek, westchnąwszy głośno, bo burczenie w brzuchu stało się już nie do zniesienia.

            Nagle Karolina zrobiła kilka kroków w stronę chłopców, podparła się pod boki i powiedziała:

- No, chłopcy, wymyśliliście coś wreszcie, czy nie ma nadziei, że przedostaniemy się przez tę rzekę?

            Wszyscy zerknęli na nią i zobaczyli jej zniecierpliwioną minę i napięty wyraz twarzy. Ta kobietka żądała konkretów, straciła już cierpliwość, bo raczej była osobą działającą, a ta bezczynność już ją denerwowała.

- A może zbudujemy tratwę? – rzucił pytanie Daniel.

- To nic nie da – odparł Alan. - Prąd nas zaniesie w dół rzeki, a my ją musimy przekroczyć w tym miejscu.

            Karolina w tym momencie poczuła, że ktoś ją lekko trąca w rękę. Była to Wiktoria, która z zatroskaną miną nieśmiało powiedziała:

- Nigdzie nie ma Szymona.

            Chłopcy zaczęli nerwowo rozglądać się na wszystkie strony i faktycznie zauważyli, że jego jednego nie ma z nimi na polanie. W momencie każdy z nich wstał i rozbiegli się po łące, by każdego z osobna zapytać, czy nie widział Szymka. Wyższy Kuba podbiegł do Antosi, wyrwał ją z twórczej zadumy i wytłumaczył, o co mu chodzi.

- Szymon zaginął – powiedziała powoli, podparła ręką brodę – hm… to trzeba przeprowadzić śledztwo!

            Kuba wzniósł oczy ku niebu i odwrócił się w stronę ogniska. Nagle zauważył, że w oddali poruszył się krzak, a z jego wnętrza wyskoczył Szymuś cały i zdrowy, choć we włosach miał pełno liści, zadrapanie na policzku i przekrzywione okulary.

- Mam! – wrzasnął na cały głos. – Mam! Znalazłem! Chodźcie, to wam pokażę!

- Co nam pokażesz!? – spytał ten drugi Kuba, który dobiegł do niego najszybciej.

- Tam możemy przejść! Alan chodź, sam się przekonasz. – Szymon wymachiwał ręką, pokazując w dół rzeki.

- Hola, hola, moi drodzy zupa już gotowa. Jesteśmy wszyscy, więc teraz spokojnie zjemy, a potem ruszymy w dalszą drogę.

            Oczywiście, to Ola przywołała czwartoklasistów do porządku. Każdy wyciągnął w plecaka swoją miseczkę, ustawili się grzecznie w rządku, najpierw dziewczynki, potem chłopcy. Oleńka nalała po równo zupy każdemu i z dumą zauważyła, że jedzą ze smakiem, aż się im uszy trzęsą.

            Po skończonym posiłku umyli swoje miseczki, pochowali je do plecaków i chłopcy już chcieli ruszać za Szymonem, ale Karolina stanowczo ich powstrzymała, gdyż należało uprzątnąć obozowisko, nie można przecież zostawiać nieugaszonego ogniska w lesie. Chłopcy z natury nie lubią sprzątać, dlatego miny im zrzedły, ale na ratunek przybyła Marlenka, która zaproponowała, że ona wraz z kilkoma osobami zostanie, by wszystko uprzątnąć, a potem dołączą do reszty. Alan się zgodził, podzielił ich na dwie grupy, a jako przewodnika dla sprzątających zostawił Kubę, tego wyższego. Na co ten tylko wzruszył dwa razy ramionami, nie wiadomo, czy na znak zgody, czy raczej dezaprobaty, ale po chwili ruszył w stronę dogasającego ogniska. Alan jeszcze przykazał wszystkim, by się nawzajem pilnowali i szli wzdłuż rzeki.

            Pierwsza grupa ruszyła w drogę. Tym razem przewodził Szymon, za nim szedł Alan, Karolina, Piotruś, Oliwia, Daniel, Mikołaj Bartek, Ernest i Kuba. Po chwili dotarli do celu. Okazało się, że Szymon znalazł drzewo, które przewróciło się i można było po pniu przejść na drugą stronę rzeki. Alan zamyślił się, bo wydało mu się to nieco niebezpieczne, ale niespodziewanie usłyszał Kubę:

- Ernest, przecież ty masz w plecaku sznur.

- Nie mam żadnego sznura – zaprzeczył chłopiec, czerwieniejąc się.

- Masz. Sama widziałam, jak pani Anetka go wkładała do twojego plecaka. Sprawdź lepiej. – Karolinka zachęcająco skinęła na Ernesta.

            Ten powoli zaczął grzebać we wnętrzu pakunku i nijak nie mógł sobie przypomnieć o tym sznurze. Po chwili jednak wydobył go i podniósł do góry. Chłopcy odetchnęli z ulgą. Daniel na ochotnika przeszedł jako pierwszy na drugi brzeg, przywiązał linę do najbliższego drzewa, by w ten sposób stworzyć poręcz ułatwiającą przejście. W tym czasie dołączyła do nich druga grupa i zaczęli wchodzić na prowizoryczny most, trzymając się sznurka. „Ach, ta pani Anetka wszystko przewidziała, wspaniała kobieta” – pomyślała Antosia. Po kilkudziesięciu minutach i chłopcy, i dziewczęta, choć wielu z nich trzęsły się nogi, byli już na drugim brzegu, a jako ostatni przeszedł Alan, chciał bowiem dopilnować, by nikomu nic złego się nie stało.

            Tak oto czwartaki pokonali pierwszą przeszkodę podczas wędrówki do szkoły,. A było ich jeszcze mnóstwo.